wtorek, 12 marca 2013

Dzień bez polityki i telewizora

Zakładam nową placówkę handlową.
Dostojnie to brzmi, ale sprowadza się do nieprawdopodobnej harówki prze kilkanaście godzin na dobę..
A w międzyczasie się tyle dzieje. Konklawe rozpoczęte. Politycy toczą następne, niezwykle malownicze boje, gdzieś znów był jakiś wypadek, jakiś samolot źle wylądował....
A ja cały dzień niczego nie widziałam, nie słyszałam. Jakie to miłe uczucie: nie brać sobie na kark dodatkowych obciążeń, nie poddawać się niepotrzebnym emocjom, po prostu robić swoje.
Niestety już wróciłam i całe to wiadro pomyj spadło mi na głowe w momencie włączenia telewizora.
Ale tylko programy informacyjne nadają się do oglądania, bo rozrywka dla mas jest na tak żenujaco niskim poziomie, że nie da się oglądać. Może coś później, w środku nocy coś będzie, coż, po 12 godzinach pracy nie dotrwam. Za to znów poczuję się zlekceważona przez media. Żadnych interesujących programów, króre mogłabym obejrzeć z przyjemnością nie znajdę w TV przed jedenastą w nocy.. Czysta dyskryminacja.
Wielekroć zastanawiałam się czym jest spowodowane takie strasznie lekceważące podejście do potencjalnego widza i traktowanie go jak idioty już w fazie planowania skierowanych do niego treści i nie wiem..
Najprostsze rozwiazanie, to uznanie za idiotów twórców tego badziewia: tworzą to, co im się podoba więc muszą nimi być, inaczej wstydziliby się przekazywać tak prymitywne treści. Ale boję się, że oni uważają się za mądrych, a tylko nami pogardzają. Karmią nas tym, co uważają za strawne dla ciemnych mas...
Ludzie to z nudów oglądają, zapewniają "oglądalność" co twórców utwierdza w przekonaniu, że tworzą dzieła wiekopomne i kółko się zamyka. Znów coś wymyślają, dostaja na to okrojone o połowę środki ....
Kręci się machina. Dla osób, które mają połowe mózgu? Tak jesteśmy oceniani? Czym na to zasłużyliśmy?
Znów się dziwię..

piątek, 8 marca 2013

Drugi dzień cyrku tabletowego...
Znów cyrk.
A mnie bardziej interesuje, czy wreszcie uelastyczni się rynek pracy.

Tragedia w górach...
Co kieruje ludźmi którzy tak strasznie ryzykują? Nigdy nie pojmę tego, z pozycji mamuśki wijącej gniazdko, jak najbardziej bezpieczne, bezbolesne i bez ryzyk. Zawsze mi się wydawało, że życie, to odpowiedzialnośc za najblizszych, nie tylko realizacja własnych marzeń i planów. Że jeśli ma się bliskich, to żyje się też dla nich, nie tylko dla siebie. Nawet największy suces, jesli jest okupiony bólem najbliższych, nadaje się psu na budę.
Samorealizacja...
Czy to naprawdę najważniejsza rzecz pod słońcem?
Może dlatego społeczeństwo staje się takie osobne, bo każdy widzi tylko swoje dążenia, nie oglądając się na innych? Czy naprawdę ważniejsze są jednostkowe cele, społeczność już nie liczy się wcale? Może zawsze tak było? Każde tego typu zdarzenie odbieram jako klęskę. Ktoś odniósł sukces, zapłacił najwyższą cenę, a bliscy zostają i nawet nie mogą dla ukojenia bólu kwiatka na grób położyć.
Nienormalne widzenie świata, czy inni też tak to odbierają?